Grupy rekonstruujące wikingów w wiosenne i letnie weekendy możemy spotkać w grodzie na wrocławskich Partynicach. W piątkowe popołudnia natkniemy się na nich również w parku Południowym, gdzie w plenerze przygotowują się do kolejnych bitew. We Wrocławiu pierwsze grupy powstały na początku lat 90. Teraz jest ich kilka, choć mało licznych. – Nasza grupa Nattfarir Hird powstała całkiem niedawno, z kilku różnych ekip – mówi Przemek.
Swoją nazwę, jakże trudną do wymówienia, wzięła od pierwszego legendarnego osadnika na Islandii opisanego w sadze z XII wieku. – Głównie w rekonstrukcję wikingów bawią się ludzie związani z historią lub archeologią. To połączenie studiów z pasją, a także ciekawy sposób na spędzenie wolnego czasu. Fala popularności na wcielanie się w wojowników z północy trochę opadła. Najwięcej chętnych było po ekranizacji powieści Tolkiena „Władca Pierścieni”. Teraz w naszej grupie jest dziesięć osób – zaznacza Przemek.
Skąd wiedzą jak to było kiedyś
Jak podkreślają wrocławscy wikingowie, wiedzę na temat swoich „przodków” czerpią głównie ze starych kronik, sag, a także traktatów. Tam zwykle opisane są zwyczaje i życie społeczne – podkreśla Przemek. Innym źródłem wiedzy są wykopaliska archeologiczne, a także ikonografia. Dzięki nim wiadomo jak wyglądali i jak żyli wojownicy z północy, co bardzo pomaga przy ich odtwarzaniu. - Gorzej jest z oddaniem realiów pola walki. Właściwie pierwsze traktaty dotyczące stylów walki i fechtunku pochodzą z okresu późnego średniowiecza, czyli nie z czasów wikingów.
Dlatego symulacja starcia, to w pewnym sensie improwizacja, ale nawet ją trzeba ćwiczyć. Choćby po, to żeby nie zrobić sobie lub komuś krzywdy – mówi Przemek. Bitwa to jednak nie wszystko. Oprócz niej rekonstruujemy codzienne życie z tamtych czasów. – Dlatego ważne jest, aby każdy w drużynie zajmował się czymś konkretnym na przykład garncarstwem lub tkactwem – dodaje Przemek.
Na co dzień i na bitwę
Nie sposób bawić się w wikingów bez odpowiedniego stroju. – W zasadzie potrzebne są dwa. Pierwszy to strój cywilny, drugi służy wojownikom w czasie zmagań na polu walki – mówi Przemek. Skompletowanie podstawowego stroju to dość duży wydatek. Oczywiście, można też spróbować zrobić go samemu, ale to dosyć żmudna i ciężka praca. – Sami staramy się szyć ciuchy. Zwykle trzeba to robić ręcznie, bez maszyny do szycia. Mężczyźni muszą zaopatrzyć się w koszule i spodnie. Kobiety w suknię złożoną z trzech warstw, tj. giezła (coś w rodzaju dawnej bielizny), sukni i fartucha. Najtrudniejsze do własnoręcznego wykonania są jednak skórzane buty z epoki. Te zwykle kupuje się u rzemieślników. Kosztuje to około 200 zł – mówi Przemek.
Strój bitewny składa się z większej ilości komponentów. Podstawowe wyposażenie do odtwarzania walki i ćwiczyć to rękawice (skórzane, wypych wełniany), przyszywanica (coś w rodzaju ochraniacza używanego pod zbroje) i hełm. Do tego wikingowie zwykle posiadają jeszcze tarcze (można ją wykonać ze sklejki lub po prostu kupić za 150 zł), topór (100-150 zł ostrze), miecz (od 300 zł) lub włócznie. Żeby zapewnić sobie lepszą ochronę w czasie bitwy przydałoby się zaopatrzyć również w kolczugę. Najtańsze robione na zasadzie zaginania drucików kosztują od 300 zł do 500 zł. Te wykonywane według wytycznych z epoki są o wiele droższe, bo na nie trzeba wydać około 2500 złotych. – Generalnie, jeśli chodzi o zbroje, to nie stosuje się płytowych i skórzanych, ponieważ nie ma na nie potwierdzenia historycznego – mówi Przemek.
W bitewnej kurzawie
Najważniejszym wydarzeniem dla ekip rekonstruujących wikingów są wyjazdy. W sezonie letnim praktycznie co tydzień można pojechać na jakąś imprezę w tych klimatach i to nie tylko w Polsce. Są one organizowane właściwie w większości krajów europejskich na przykład w Norwegii lub Anglii. W Polsce największym wydarzeniem, jeżeli chodzi o okres wczesnego średniowiecza jest impreza na wyspie Wolin. - Zwykle pojawia się na niej około 2 tysięcy ludzi. W jednym starciu podczas takich „zawodów” może pojawić się w bitewnej kurzawie około 200-400 wojowników.
Nie trzeba jednak koniecznie jechać na taką mega imprezę, żeby poczuć klimat i przenieść się w czasie. - Nasz wrocławski gród na Partynicach też daje radę. Przez dwa dni wyłączamy telefony, nie oglądamy telewizji. Jak chce się zapalić papierosa w czasie rekonstrukcji, to trzeba się schować za palisadę. Wszak turyści nie mogą widzieć wikinga z papierosem, bo we wczesnośredniowiecznej Europie tytoniu po prostu nie znano. Czasem ludzie reagują dziwnie. Proszę sobie wyobrazić, gdy jemy na obiad kaszę ludzie do nas podchodzą i patrzą nam w miskę. - śmieje się Przemek. Czasem jest też tak, że widzowie chcą móc potrzymać miecze, tarcze czy łuki. - Z tym trzeba uważać, bo to przecież nie są zabawki. Pamiętam raz takiego fizyka, który chciał postrzelać z łuku. Najpierw zrobił nam wykład o tym jak to strzała nabiera prędkości, a później próbował strzelić. Napiął cięciwę. Strzała została mu w ręce, a łuk wypadł z rąk – wspomina Ola.