Dziś Wrocław, jutro Warszawa, potem Poznań, Bytom i Kraków. - Prowadzimy prawdziwie koczowniczy tryb życia - mówią.
Wokół wrocławskiej Hali Ludowej, na stolikach, kocach, maskach samochodów, handlarze i kolekcjonerzy z całej Polski rozłożyli dziś swoje skarby: militaria, ozdoby, biżuterię, meble. Ze względu na zmienioną datę organizacji giełdy (odbywa się zwykle w ostatni weekend miesiąca) wystawców i klientów było mniej niż zwykle. – Poza tym idzie zima – mówi pan Jerzy, sprzedawca antyków z Torunia. – Sezon na starocie dobiega końca.
W drodze
Pana Jerzego pasją kolekcjonerską zaraził ojciec. – Tato prowadzi w Toruniu antykwariat, a ja od 40 lat jeżdżę po targach i giełdach staroci – mówi. Pracy jest sporo, bo w największych polskich miastach giełdy odbywają niemal w każdy weekend. – Od czwartku do niedzieli właściwie zawsze gdzieś handlujemy - w Warszawie, Poznaniu, Jeleniej Górze. W pozostałe dni zajmuję się renowacją mebli albo sprowadzaniem antyków z zagranicy.
Podobnie funkcjonują inni handlarze. – Właściwie to mieszkamy w tej przyczepie – słyszymy na stoisku sprzedawców ze Świdnicy. - Jak cyganie.
Zajęcie jest coraz trudniejsze, bo po wejściu Polski do strefy Schengen rynek zalały europejskie antyki. – Z Niemiec, Francji, Belgii – wylicza pan Krzysztof, który starociami zajmuje się od 10 lat. – Większa część to oczywiście podróbki. Słynie z tego zwłaszcza Holandia. Wytrawnych kolekcjonerów nie da się oszukać, ale „niedzielni” klienci z łatwością dają się nabrać.
Z zagranicznych rynków europejskich pochodzi też większość towarów sprzedawanych we Wrocławiu. – Jeździmy na bazary do Włoch, Francji. Tam można znaleźć naprawdę interesujące i oryginalne przedmioty – mówi pan Krzysztof. - Z Polski większość cennych antyków wywieziono po wojnie. Może czasem uda się coś jeszcze znaleźć, na przykład przy rozbieraniu pieców w starych kamienicach, ale to juz wyjątki.
Pokolenie „ikea”
Handlarze zauważają, że w ciągu ostatnich kilku lat gusty Polaków bardzo się zmieniły. – Wyrosło nam pokolenie „ikea”, nastawione na masowe, taśmowo produkowane meble i dodatki – mówi ze smutkiem pan Krzysztof. – Coraz częściej obserwuję, że w pięknych, zabytkowych wnętrzach dominuje chiński plastik. Serce się kraje.
Podobne tendencje dostrzega pan Jerzy z Torunia. - Czasem myślę, że lepiej otworzyć pizzerię niż antykwariat – wzdycha. – Ludzie zawsze będą jeść, a zainteresowanie historią i sztuką umiera. Sprzedawcy narzekają również na wysokie koszty uczestniczenia w giełdach. - Zwłaszcza ta wrocławska przy hali jest potwornie droga – skarży się jedna z handlarek. – Chyba najdroższa w Polsce. Musimy płacić za rezerwację miejsca, a potem jeszcze około 300 złotych każdego dnia. A reklamy prawie żadnej.
Dla większości sprzedających, handel antykami to jednak coś więcej niż tylko sposób zarabiania pieniędzy. – Dopóki starcza na przysłowiową kromkę chleba i kieliszek, ani myślę o zmianie profesji – mówi pan Krzysztof. Wielkim pasjonatem jest również Piotr Kuryło z Dzierżoniowa. Na jego stoisku można znaleźć przede wszystkim militaria i przedmioty związane z wojskowością. – Wyszukuję je na innych stoiskach, czasem sam znajduję na terenie Gór Sowich albo dostaję od ludzi – mówi. – Tak było na przykład z kutym ręcznie grotem XV-wiecznej lancy, który znalazł mój przyjaciel przy okazji zakopywania swojego zdechłego psa. Kuryło poszerza kolekcję już od ponad 20 lat. – W domu kończy mi się miejsce. Właśnie jestem w trakcie starań o zorganizowanie stałej wystawy w jednym z dzierżoniowskich schronów.
Nowa szlachta
Na stoisko Piotra Kuryło trafiają przede wszystkim pasjonaci i hobbyści, tacy jak sam sprzedający. Zupełnie inna klientela odwiedza stanowiska z meblami i dziełami sztuki. – Na antyki stać już teraz tylko ludzi zamożnych – mówi pan Jerzy. – Najczęściej dokładnie wiedzą czego chcą, szukają elementów pasujących do wystroju wnętrz, konkretnych modeli. Dużą grupę stanowią również „szperacze”, którzy przy wyborze kierują się zasadą „podobamisię”. - Kupuję to, co chwyci mnie „za oczy i serce” – mówi Agnieszka Malec, stała bywalczyni wrocławskiej giełdy. – Przede wszystkim biżuterię i orientalne rzeźby. Handlujący starociami zwracają też uwagę na ciekawe zjawisko kształtowania się „nowej szlachty”, która na giełdach staroci „odnajduje” swoje arystokratyczne korzenie. – Na ścianę dwie skrzyżowane szable, na palce rodowe sygnety, a na stół pozłacana zastawa – wylicza jeden ze sprzedających. – Obok zdjęcie przodka w złotej ramie i można poczuć się jak prawdziwe panisko.