Wanda Rutkiewicz urodziła się w miejscowości Płungiany 4 lutego 1943 roku kilkadziesiąt kilometrów od brzegów morza Bałtyckiego. Jednak to nie morze, lecz góry stały się jej życiem. Jako pierwsza Europejka 16 października 1978 zdobyła Mount Everest. Po nim wspięła się jeszcze na osiem ośmiotysięczników. Dokonywała rzeczy niemożliwych. W czasie wypraw ginęli jej towarzysze, ale ona trwała przy swoim, bo góry to był jej świat.
Notatki z wykładu
Rodzice Wandy Rutkiewicz osiedlili się we Wrocławiu w 1948 roku. W domu Błaszkiewiczów sport był zawsze istotny. – Zamiłowanie do sportu zaszczepił w nas ojciec. Własnymi siłami zrobił dla nas skocznie wzwyż i hulajnogę. Oprócz tego bawiliśmy się w rzut kulą i dyskiem, a poza tym chodziliśmy na pływalnie. – mówi Michał Błaszkiewicz, młodszy brat Wandy. Początkowo Wanda nie myślała o górach, bo pochłaniały ją inne dyscypliny sportowe. Udało jej się nawet przebić do olimpijskiej kadry w piłce siatkowej. Przyszłość jednak odmieniło jedno na pozór mało istotne zdarzenie. - W czasie studiów
na Politechnice Wrocławskiej pożyczyła koledze notatki, a ten w dowód wdzięczności zabrał ją w skałki – opowiada Błaszkiewicz. Wtedy objawił się jej talent do wspinaczki. Ku przerażeniu towarzyszy wyprawy Wanda wspinała się na skałki bez asekuracji. Gdyby spadła mogło skończyć się to jej śmiercią.
Coraz wyżej
Miłość do gór pochłonęła Wandę Rutkiewicz w całości. – Odnalazłam coś dla siebie i wiedziałam, że przy tym pozostanę – wspominała swój wypad w skałki w Górach Sokolich. – Tatry były pierwszymi wysokimi górami w jakich się wspinała. W Polsce jednak szybko zabrakło dla niej nowych wyzwań. – tłumaczy Błaszkiewicz. - To parcie do przodu i pedanteria w realizowaniu wytyczonych celów było czymś, co wpoili nam rodzice, a w szczególności ojciec. Tak też było z siostrą. Jeżeli się już czymś zajmowała, to chciała to robić dobrze – wspomina. Gdy skończyły się polskie szczyty Wanda zaczęła zdobywać Tatry Słowackie. Później stawiała sobie coraz trudniejsze cele. Nie było łatwo. W czasie podejść przydarzały się jej kontuzje (po jednej z nich przez dwa lata dochodziła do siebie), pomimo tego parła dalej do przodu. Wspinała się m.in. w Alpach i w Norwegii. Następnie nadszedł czas na ośmiotysięczniki.. Łącznie zdobyła ich osiem – Mount Everest (8848 m), Nanga Parbat (8125 m), K2 (8611 m), Shisha Pangma (8027 m), Gasherbrum II (8035 m) Gasherbrum I (8068 m), Cho Oyu (8201 m), Annapurna (8091 m). Co ciekawe ostatnie siedem w przeciągu zaledwie sześciu lat. – Na początku swojej przygody z górami była strasznie zabiegana. Po przenosinach do Warszawy, Wrocław odwiedzała coraz rzadziej. Zawsze była gdzieś spóźniona i umówiona.
Dopiero pod koniec życia miała więcej czasu na rozmowy z rodziną. Czasem zastanawiała się czy nie zająć się w życiu czymś innym. Myślała o prowadzeniu hotelu w górach czy powrocie do pracy w zawodzie – mówi Michał Błaszkiewicz. – Szczerze mówiąc nie widzieliśmy jej w tych zawodach, a może trzeba było ją przekonać – dodaje.
Ostatnia wyprawa
Dziewiątym ośmiotysięcznikiem jakim chciała zdobyć Wanda Rutkiewicz była Kanczendzonga. To miało być jej trzecie podejście do szczytu znajdującego się w granicach Nepalu. Poprzednie dwa skończyły się fiaskiem. – Parę miesięcy przed wyprawą byłem u Wandy i z nią rozmawiałem. Niektórzy mówili o niej już wtedy żartobliwie babcia (przyp. red. miała wtedy 49 lat). Faktycznie może w czasówkach już nie mogła brać udziału, ale wytrzymałość i odporność miała świetną – wspomina Błaszkiewicz. Przed wyjazdem Rutkiewicz widziała się jeszcze z matką, która zawsze opiekowała się mieszkaniem w Warszawie podczas jej eskapad.
Niestety z tej na Kanczendzongę Wanda już nie wróciła. Ostatni widział ją Carlos Carsolio (szef wyprawy) na wysokości około 8200-8300 metrów. Według relacji meksykanina czuła się zmęczona i dlatego planowała zaatakować szczyt następnego dnia. Czy jej się to udało czy nie? - Nie wie nikt.
Po zaginięciu Wandy jej matka czekała na powrót córki w mieszkaniu w Warszawie przez kilka lat, mając cały czas nadzieję, że pewnego dnia stanie ona w drzwiach. Nie stanęła. Ciała polskiej himalaistki również nie odnaleziono. Na wrocławskim cmentarzu stoi jej symboliczny grób – z napisem „pro memoria”.