Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wrocław
Przeżył piekło oblężenia

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Stefana Selerowicza deportowano do Wrocławia gdy miał 19 lat.Pracował przy budowie pasa startowego na placu Grunwaldzkim.

Pochodzi z Bełchatowa. Do Wrocławia przybył w 1941 roku. Nie miał wyboru. Do miejsca, w którym pracował, przyjechała ciężarówka. Wyczytani mieli wsiąść na lawetę i pojechać w nieznane. Zabrali go, tak jak stał, w sandałach i lekkim ubraniu. Najpierw transport Niemcy skierowali do obozu przejściowego w Łodzi. Warunki tam panujące były okropne. – Od 5 do 12 sierpnia 1941 roku przebywałem właśnie tam. Wielka hala, spanie na betonie. Na śniadanie czarna kawa i kromka chleba. – wspomina Stefan Selerowicz. 12 sierpnia kolejny transport. Znowu w nieznane. Tym razem pociągiem osobowym.

Wrocławski spokój

Po przyjeździe na wrocławski Dworzec Główny, na młodym Stefanie Selerowiczu, stolica Dolnego Śląska zrobiło ogromne wrażenie. – To miasto było piękne, pełne zieleni i życia. Już wtedy wiedziałem, że nie ruszę się z niego na krok. Marzyłem, że po wojnie uda mi się tu zostać – opowiada Selerowicz.

Rzeczywistość nie była jednak taka piękna. - Z Dworca Głównego skierowano nas do Arbeitsammtu mieszczącego się przy ulicy Cybulskiego (Salzstrasse). Maszerowaliśmy niczym niewolnicy przez sam środek miasta. Później, po dezynfekcji, odprowadzono nas na dworzec Nadodrze, a stamtąd do baraku na Psim Polu, w którym stało dziesięć łóżek – wspomina Selerowicz. Warunki były o niebo lepsze niż w Łodzi. Każdy z robotników przymusowych dostał własne łóżko, małą szafkę, ręcznik oraz miskę i sztućce.

12 sierpnia 1941 roku Selerowicza skierowano na budowę na Psim Polu. Właśnie wtedy wznoszono tam fabrykę zbrojeniową koncernu Rheinmettal-Borsig (1940-42), czyli dzisiejszy Hydral. Produkowano w niej amunicję, zapalniki do bomb i wyposażenie do samolotów. – Dołączyłem do grupy betoniarzy zbrojeniowych. Tak czas zleciał do grudnia 1941 roku - wspomina pan Stefan.

We Wrocławiu robotnicy przymusowi mieli trochę wolnego czasu. Do kina, teatru czy restauracji ich nie wpuszczano. Wszędzie na lokalach rozrywkowych wisiały napisy „Psom, Żydom i Polakom wstęp wzbroniony”. Oprócz tego polscy robotnicy przymusowi musieli wracać na kwatery w lecie do godziny 21, a zimą do 20. Za złamanie godziny policyjnej groziło zesłanie do obozu koncentracyjnego.

Stefan wracaj

Na święta Bożego Narodzenia od Niemców dostał dwudniową przepustkę do domu. – W Bełchatowie postanowiłem spędzić jednak trochę więcej czasu. Tak przeczekałem aż do kwietnia 1942 roku. Pewnego dnia przyszedł do domu rodzinnego nasz niemiecki sąsiad, z którym żyliśmy zawsze bardzo dobrze. Powiedział do mnie: „Stefan wracaj, bo cię zabiją za samowolne opuszczenie miejsca pracy” – opowiada Selerowicz.

Skorzystał z jego rady, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Po powrocie do Wrocławia musiał się tłumaczyć się ze swojej nieobecności. Jakoś się udało. Znowu trafił do Arbeitsammtu, a stamtąd do poprzedniego miejsca pracy. Następnie, dzięki pomocy jednego z niemieckich robotników, do nieco lżejszej pracy w fabryce mebli Hermanna Willa.

- Na początku było ciężko, bo pracowałem przy rozładunku wagonów. Zakwaterowano mnie na ulicy Pięknej u pani Bower, która posiadała pijalnię piwa. Pokój był duży, a w nim między innymi radio i stół. Ku mojemu zdziwieniu warunki mieszkaniowe były wspaniałe – opowiada mężczyzna. Poprawie uległa również sytuacja w pracy. – Dzięki Niemcowi Lejnischowi dostałem lepszą i mniej męczącą pracę przy maszynach w fabryce mebli. Produkowaliśmy tylko na potrzeby wojskowe, w tym skrzynie na pociski, granaty i panzerfausty – wspomina Selerowicz. - To był dobry człowiek. W czasie oblężenia Wrocławia wcielono go do Volksturmu. Próbowałem go odnaleźć po wojnie – bezskutecznie – dodaje.

Przesłuchiwany przez gestapo

Pod koniec listopada 1942 roku „sielanka” została jednak brutalnie przerwana. – Do naszej kwatery przyszedł żandarm z nakazem aresztowania. Doprowadzono mnie na komisariat przy ulicy Strzelińskiej. Tam jak się okazało szefem był stary Ślązak. Pamiętam, że zapytał mnie „Co żeś ty pierunie zrobił?”. Zadzwonił do Hermanna Willa, żeby poinformować go, że zostałem aresztowany. – opowiada Selerowicz.

Po aresztowaniu pan Stefan został przewieziony do Prezydium Policji na Podwalu. Na początku miał jednego współwięźnia. Cela jednak zapełniała się w mgnieniu oka. Pod koniec dnia w jednym małym pomieszczeniu siedziało już piętnastu mężczyzn różnej narodowości. Więzienna sala był tak przepełniona, że nie dało się spać. – Nad ranem w łaźni doszło do incydentu. Jeden ze współwięźniów, z pochodzenia Francuz, został popchnięty dosyć brutalnie przez niemieckiego strażnika. Francuz nadspodziewanie szybko się odchylił i uderzył go w zęby - masakrując mu twarz. Po czym został wyprowadzony z łaźni. Więcej go nie zobaczyliśmy – urywa opowieść na chwilę Selerowicz.

Tego samego dnia pan Stefan wraz z innymi więźniami udał się na ulicę Węglową, gdzie mieścił się skład węgla. Znów nie było lekko. Praca była męcząca, na obiad ledwie kilka ziemniaków. – Następnego dnia dostałem nowy przydział. Tym razem miałem pracować w kuchni. Spotkałem tam kucharza Polaka, który powiedział mi, że niechybnie trafię do obozu koncentracyjnego. Kazał najeść mi się na zapas zupy. Objadłem się okrutnie, a tu wołają na przesłuchanie do gestapo – wspomina pan Stefan. – Pamiętam jak dzisiaj. Trafiłem do pokoju, w którym za biurkiem siedział gestapowiec. Zwracał się do mnie po polsku. Byłem przerażony. Skończyło się, na szczęście dla mnie, tylko pouczeniem. Na koniec Niemiec powiedział, że jeśli jeszcze raz ucieknę, to pojadę do obozu koncentracyjnego. Następnie kazał mi wracać natychmiast do fabryki mebli. Gnałem do niej jakby mnie diabeł gonił – dodaje.

Gdy miasto zstąpiło pod ziemię

Życie we Wrocławiu do 1945 roku płynęło w miarę spokojnie. Co prawda zdarzały się bombardowania, ale nic nie zapowiadało tragedii na wielką skalę. 23 stycznia 1945 roku Wrocław został ogłoszony twierdzą. – Niemcy z początku wierzyli w zwycięstwo w wojnie. Żyli nadzieją na to, że Hitler trzyma w zanadrzu cudowną broń. Gdy wokół Wrocławia zaczął zaciskać się pierścień oblężenia nadal ufano, że na odsiecz obrońcom przybędzie armia od strony Czech – opowiada Selerowicz.

Armia Czerwona zbliżała się coraz bliżej miasta. Gdy dotarła do ul. Krakowskiej, Niemcy podjęli decyzję o ewakuowaniu mieszkańców i robotników z południa miasta na północ. Stolica Dolnego Śląska płonęła. Zniszczenia dokonywali sami Niemcy, którzy podpalali kamienice wykorzystując miotacze ognia. – Mnie ewakuowano na ulicę Wyspiańskiego. W fabryce praca stanęła. W czasie oblężenia trafiłem do pracy w piekarni na Świętokrzyskiej. Każdego dnia można było zginąć. Może nie tyle od Niemców, co od radzieckich pocisków i bomb – opowiada Selerowicz.

Najgorsze piekło rozpętało się 1 kwietnia 1945 roku w Wielkanoc. – Tego dnia wiał potworny wiatr. W pewnym momencie zaczął się ostrzał artyleryjski i bombardowania. W budynek piekarni na szczęście nie trafiła bomba. Silny wiatr roznosił jednak iskry, które zgotowały nam istne piekło. Wszystko wokół zaczęło płonąć. Próbowaliśmy coś ratować. Udało się zabrać rower i worek z mąką – wspomina mężczyzna.

Po stracie zajęcia były pracodawca skierował pana Stefana do innej piekarni przy ulicy Oleśnickiej. – Po drodze do niej zastał mnie nalot. Uciekłem do bramy. Bomba ścięła narożnik kamienicy i wybuchła na podwórku. Na szczęście udało się przeżyć. Wróciłem na ulicę Wyspiańskiego. Przez kolejne dni pracowałem przy budowie lotniska na placu Grunwaldzkim. Dni mijały. Pracowało się niemal bez wytchnienia. Codziennie na platformie wywożono stosy ciał, które grzebano na prowizorycznym cmentarzu na placu Staszica. 3 kwietnia bomba rozerwała na strzępy mojego kolegę Władka Świtaja, z którym pracowaliśmy razem w fabryce mebli przez trzy lata. Ciało zostało zmasakrowane. To co z niego zostało spakowaliśmy do skrzynki po gwoździach i zakopaliśmy koło Akademii Medycznej. Po wojnie dokonano ekshumacji – zaznacza pan Stefan.

Koniec gehenny

Na początku maja 1945 roku miasto wyglądało niczym morze ruin. Zniszczono niemal doszczętnie między innymi dwie najpiękniejsze ulice przedwojennego Wrocławia - Grunwaldzką i Powstańców Śląskich. – 4 maja przeniesiono nas na Zalesie, gdzie tuż obok Odry kopaliśmy okopy. Pod koniec dnia nas zwolniono – wspomina pan Stefan. - 6 maja, o 8 rano w budynku przy ulicy Wyspiańskiego, w którym nas zakwaterowano, usłyszeliśmy szum na korytarzu. Do pomieszczenia, w którym mieszkaliśmy wpadło dwóch Rosjan z pepeszami. Sytuacja była napięta. Jednak po wymianie kilku zdań wszystko sobie wyjaśniliśmy – opowiada Selerowicz. To był koniec II wojny światowej. – Tego co przeżyłem nie da się opisać. Były dobre i złe chwile – kończy opowieść pan Stefan.


Bartłomiej Sarna



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Sobota 20 kwietnia 2024
Imieniny
Agnieszki, Amalii, Czecha

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl