– To jest normalne podwórko, a proszę zobaczyć, jest całe zastawione samochodami – mówi pan Jan z ul. Legnickiej, wskazując na auta stojące w dwóch szeregach przed jego blokiem. W październiku zlikwidowano pobliskie przedszkole i sklep. Teren, na którym znajdowało się wiele miejsc parkingowych, został sprzedany przez miasto. Teraz mieszkańcy i osoby przyjeżdżające załatwiać rozmaite interesy nie mają gdzie stawiać swoich samochodów. Wjeżdżają chodnikami i trawnikami na podwórka i tam parkują swoje auta. Często tarasują wejścia do bram. – Ta sytuacja trwa już od kilku miesięcy, a miała być tylko tymczasowa. Robi się coraz cieplej, niedługo dzieci zaczną więcej przebywać na świeżym powietrzu. Przecież o tragedię nie trudno! – skarży się pani Janina z ul. Dobrej
Na nic nie zdają się postawione słupki. – Wracam normalnie chodnikiem z zakupami i sam nie czuję się bezpiecznie wśród tych wszystkich aut. Ale nie ustąpię. Jak oni mogą na mnie trąbić! – krzyczy ze zdenerwowaniem pan Stanisław.
Chodniki są coraz bardziej dziurawe. Głębokie kałuże, błoto z odciśniętymi oponami i ciąg aut. – I jeszcze te pełne śmietniki i ławki wiecznie zajęte przez pijaków – dodają mieszkańcy. Jest brudno i przeraźliwie smutno. – Koło naszych bloków jest kilka sklepów z alkoholem – opowiada pan Stanisław Ruciński z ul. Pawłowej. – Zaopatruje się tam młodzież, która okupuje potem nasze ławki. Ścieżki są wysłane kapslami i puszkami. Śmietniki służą im za pisuary. Strach wyjść z dzieckiem na spacer. Smród, brud i przekleństwa.
Mieszkańcy osiedla starali się odebrać koncesje alkoholowe pobliskim sklepom, rozmawiali z ich właścicielami. Pisali do zarządców terenu. Nic nie pomogło. – Na zebraniu wspólnoty usłyszeliśmy, że nie są kompetentni, by zrobić cokolwiek z tym problemem – mówi pan Stanisław. – Czy naprawdę nikt nie może nam pomóc? – pytają wrocławianie.