Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wrocław
Oblężone dzieciństwo

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Abraham Ascher wyjechał z Breslau latem 1939 roku, kilka tygodni przed wybuchem wojny. Miał wtedy 11 lat. Pamięta dokładnie wydarzenia Nocy Kryształowej i dzień, w którym po raz pierwszy zobaczył Adolfa Hitlera…

W rozmowie z „Tygodnikiem Wrocławskim”, profesor opowiada o trudnych losach swojej rodziny i powodach, które skłoniły go do napisania książki o wrocławskich Żydach w czasach nazizmu.

Przez wiele lat Pana kariera naukowa skupiała się głównie wokół zagadnień związanych z historią Rosji. Skąd wziął się pomysł na napisanie książki o losie Żydów we Wrocławiu?

Historia wrocławskich Żydów interesowała mnie od dawna, była przecież częścią mojej własnej historii. Kiedy przeszedłem na emeryturę, wreszcie znalazłem czas na zgromadzenie odpowiedniej ilości materiałów, ich analizę i przygotowanie publikacji. To wszystko zajęło mi ponad pięć lat. Chciałem się dowiedzieć, co tak naprawdę działo się z dwudziestotrzytysięczną społecznością, świetnie prosperującą zarówno pod względem ekonomicznym, jak i intelektualnym czy kulturalnym. Jak Żydzi radzili sobie z polityką nazistów? Jak organizowali swoje życie pod tak ogromną presją? Ilu z nich zdołało przetrwać…

Inna sprawa, że w moim wieku nie bardzo miałem już ochotę jeździć po archiwach w Moskwie czy Petersburgu. Spędziłem tam wystarczająco dużo czasu przy okazji zbierania materiałów do moich poprzednich badań.

Źródła, na których opiera się Pana książka są imponujące. Czy łatwo było zebrać wszystkie potrzebne informacje?

Ku mojemu zadowoleniu okazało się, że wiele cennych materiałów przetrwało wojnę w prawie nienaruszonym stanie. Jedno z najbardziej wartościowych archiwów, dokumentujące losy wrocławskich Żydów, odnalazłem w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie. W czasie wojny przechowywano je na jednym z wrocławskich cmentarzy żydowskich, a potem przewieziono do stolicy. W 2004 roku spędziłem w Warszawie dwa tygodnie, kserując niezliczone ilości tekstów. Później przyjechałem do Wrocławia, gdzie przeprowadziłem kwerendę zbiorów Archiwum Państwowego. Oprócz tego, korzystałem z materiałów Instytutu Leo Baecka w Nowym Jorku, Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie, przeglądałem pamiętniki świadków tamtych zdarzeń, a także przeprowadzałem wywiady z Żydami, którzy przed wojną wyemigrowali z Wrocławia.

Czy wizyta we Wrocławiu w 2004 roku była Pana pierwszą po wojnie?

Nie, pierwszy raz przyjechałem tu w 1988 roku i było to raczej ponure doświadczenie. Nie tylko ze względu na trudny moment dla Polski, ale też moje własne odczucia. Chyba nie byłem jeszcze do końca gotowy na tę wizytę. Spędziłem tu wtedy zaledwie dwa dni. Pamiętam, że szukałem mojego domu przy Gräbschenerstrasse 2 (dzisiejsza ul. Grabiszyńska - przyp. red.), ale okazało się, że został zburzony w czasie wojny. Na tym miejscu wybudowano dosyć nieciekawy blok, dlatego przechodnie byli mocno zdziwieni, kiedy robiłem tam pamiątkowe zdjęcia. Podczas tej wizyty odwiedziłem też park Grabiszyński, gdzie kiedyś często spędzałem z rodziną wolne dni, a także budynek mojej dawnej szkoły, który zachował się do dzisiaj.

W 2004 roku przyjechałem tu ponownie, głównie w celu zebrania materiałów do książki. Doświadczenie było zupełnie inne. Miasto zmieniło się na lepsze, a ludzie wydawali się bardziej otwarci. Spotkałem wtedy mojego byłego studenta, który zaproponował mi całodniową przejażdżkę po mieście. Mogłem się wtedy dokładnie przyjrzeć Wrocławiowi…

Pana rodzina przyjechała tu z Galicji w 1920 roku. Jak polscy Żydzi radzili sobie w Niemczech? Jak Pan zapamiętał miasto z lat dziecinnych?

Wrocław był bardzo dobrym miejscem do życia. Gdyby nie naziści, nigdy byśmy go nie opuścili. Miasto było dynamiczne, oferowało wspaniałe możliwości edukacyjne i kulturalne. Chociaż sytuacja ekonomiczna po I wojnie światowej nie była najlepsza, radziliśmy sobie całkiem nieźle. Moi rodzice prowadzili skromne przedsiębiorstwo, które jednak pozwalało na w miarę wygodne życie.

Obracaliśmy się głównie w środowisku Żydów ze Wschodu, ale nie było żadnej otwartej niechęci między nami i Żydami niemieckiego pochodzenia. Mieliśmy własną synagogę, własne instytucje. Żyliśmy w harmonii, nie wchodząc sobie w drogę.

A relacje z Niemcami? Czy przed wydarzeniami Nocy Kryształowej doświadczył Pan antysemityzmu i dyskryminacji?

W drugiej połowie lat 30. bywałem czasem zaczepiany na ulicy przez wyrostków, którzy ubliżali mi, że jestem Żydem i wymierzali kilka kuksańców. Na szczęście miałem starszą siostrę, która zawsze mnie broniła. Zresztą, moja siostra Esther jest nadal bardzo „waleczna”, chociaż ma teraz 85 lat (śmiech). Tak więc spotykaliśmy się z oznakami dyskryminacji, które swoje apogeum osiągnęły po Nocy Kryształowej.

W książce znajduje się opis jednego z takich niebezpiecznych wydarzeń, kiedy razem z kuzynem postanowił Pan zobaczyć Adolfa Hitlera…

Rzeczywiści, to była dosyć lekkomyślna decyzja, ale miałem wtedy zaledwie 7 lat. W 1936 roku Hitler przemawiał z balkonu hotelu Monopol. Razem z kuzynem, nie mówiąc nic rodzicom, poszliśmy go zobaczyć. Żeby wmieszać się w tłum zdjęliśmy jarmułki, które jako ortodoksyjni Żydzi nosiliśmy na głowach. Pod hotelem był ogromny tłum. Kiedy tam podeszliśmy, jeden z Niemców podniósł mnie do góry, żebym lepiej widział führera. Kiedy jednak zobaczył, że nie wiwatuję (mimo młodego wieku wiedziałem, że to nie był nasz przyjaciel), spojrzał na moją twarz, upuścił mnie na ziemię i krzyknął : „Verdammter Jude!” (przeklęty Żyd – przyp. red.). Uciekaliśmy stamtąd co sił w nogach. Nie przyznaliśmy się do tego naszym rodzicom.

Jak Pan wspominał, Noc Kryształowa zupełnie odmieniła los Żydów we Wrocławiu. Kto jeszcze wierzył, że nazizm to zjawisko przejściowe, stracił wtedy wszelkie nadzieje. Co Pan zapamiętał z tamtych wydarzeń?

Około drugiej czy trzeciej w nocy obudził nas wielki rumor i krzyki. Podeszliśmy do okna i pod naszym budynkiem zobaczyliśmy grupę Niemców, esesmanów i cywilów. Na parterze znajdował się żydowski sklep z artykułami domowymi. Zgromadzeni ludzie wybili szyby i kompletnie go splądrowali. Następnego dnia rano widzieliśmy, jak policjanci aresztują żydowskich mężczyzn. Podczas pogromu 9 listopada aresztowano tylko niemieckich Żydów. Kilku z nich, przyjaciół mojego brata, ukryło się w naszym domu. Pomogliśmy im, tak jak oni pomogli nam dwa tygodnie wcześniej, podczas deportacji polskich Żydów.

W tym czasie, Pana ojciec był już w drodze do Stanów Zjednoczonych. Włożył Pan wiele wysiłku w ustalenie tożsamości amerykańskiego konsula, który wydał mu wtedy wizę…

To od samego początku była niezwykle interesująca historia. Moja mama postanowiła, że ojciec musi wyjechać do Stanów Zjednoczonych, uzyskać status rezydenta, a następnie ściągnąć tam resztę rodziny. Mama długo negocjowała z konsulem, który początkowo odmawiał wydania wizy. Była jednak upartą kobietą, więc w końcu umówili się, że otrzyma ją za 500 marek. Było to wtedy bardzo dużo pieniędzy. Mój ojciec miał odebrać wizę w sobotę rano, ale ze względu na swoje ortodoksyjne przekonania, nie chciał w szabas dotykać pieniędzy ani niczego nosić. Na posłańca wybrano mnie, bo miałem dopiero 10 lat i nie uczestniczyłem jeszcze w bar micwie.

Kiedy po latach rozmawiałem o tym ze znajomymi profesorami, nie chcieli mi wierzyć. Twierdzili, że we Wrocławiu nie było wtedy amerykańskiego konsulatu. A ja przecież dokładnie pamiętałem, jak wręczam mu łapówkę w wysokości 500 marek.

Z pomocą przyszedł mi internet. W końcu zdołałem ustalić tożsamość tego człowieka: Stephen B. Vaughan. W archiwach doszukałem się informacji, że Departament Stanu kilka razy podejrzewał go o „nieprawidłowości”…

„Noc Kryształowa” zmieniła jednak plany Pana rodziny. W jakich okolicznościach opuściliście Wrocław?

Faktycznie, mama uznała, że nie mamy czasu oczekiwać, aż ojciec otrzyma status rezydenta w USA. To mogło potrwać nawet dwa lata. Zapadła decyzja, że trójka mojego starszego rodzeństwa musi sama wyemigrować. Jeden z moich braci otrzymał tymczasową wizę do Wielkiej Brytanii, drugi brat i siostra wyjechali do Palestyny. Ja i mama zostaliśmy we Wrocławiu do lipca 1939 roku, potem wyjechaliśmy do Anglii, a następnie, w 1934 roku, dołączyliśmy do ojca w Stanach Zjednoczonych.

Czy Pana zdaniem książka o losach Żydów w przedwojennym Breslau zainteresuje czytelników w dzisiejszym Wrocławiu?

Sam zadawałem sobie pytanie, dlaczego polskie wydawnictwo jest zainteresowane jej publikacją. Mój wniosek jest taki, że obecni mieszkańcy Wrocławia są coraz bardziej świadomi tego, że ich miasto ma bardzo bogatą przeszłość, zarówno pod względem kulturowym, jak i ekonomicznym czy politycznym… Kiwa pani głową, czyli mam rację?

Rzeczywiście, skończyły się czasy, kiedy historia Wrocławia w świadomości mieszkańców zaczynała się po 1945 roku… A czy Pan czuje się tu „u siebie”?

Oczywiście tak. Pamięć podsuwa mi co prawda bolesne obrazy z przeszłości, ale to miasto zawsze miało bardzo ważne miejsce w moim sercu.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmowa i tłumaczenie: Kornelia Trytko



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Piątek 19 kwietnia 2024
Imieniny
Alfa, Leonii, Tytusa

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl