Całą wyprawę obmyślił wrocławski malarz Artur Wasner. W jakich okolicznościach zrodził się ten pomysł dziś już nie sposób dociec. Jedno jest pewne. To miała być wielka artystyczna odyseja przez oceany i morza. Ambitny plan zakładał przepłynięcie świata na żaglowcu z napędem motorowym przebudowanym z... odrzańskiego parowca. Załogę obok samego pomysłodawcy stanowili dolnośląscy artyści, pisarze oraz przyjaciele Wasnera. Statkiem dowodził doświadczony kapitan żeglugi Nickse. Szybko okazało się, że artyści nie są najlepszymi żeglarzami i mimo starań prawdziwego wilka morskiego, jakim była kapitan Nickse wielka wyprawa zakończyła się już po kilku miesiącach. Galopująca inflacja, jaka szalała w Europie na początku lat 20 oraz problemy techniczne uniemożliwiły dalszą podróż. Gdy wyruszali na tę wyprawę byli przyjaciółmi, gdy opuszczali statek wszyscy byli ze sobą skłóceni. Malarz Wolfgang von Websky, który również był członkiem załogi tak opisuje te wydarzenia i profesjonalizm całego przedsięwzięcia:
„W końcu poróżniłem się z Wasnerem, a powodem była planowana przez niego śmiała ekspedycja żaglowcem motorowym na dalekie oceany, w której mieli uczestniczyć pisarze i malarze. Dopłynęliśmy tylko do Kopenhagi, potem postępująca inflacja zjadła nasze pieniądze i z wielkim trudem oraz awarią silnika dotarliśmy jeszcze do Kilonii. Był to koniec ekspedycji, ale i przyjaźni. Może i dobrze, że tak się stało, bo przy pierwszym prawdziwym sztormie wszyscy byśmy się potopili”.
Websky opuścił statek, ale część artystów chyba płynęła dalej, bo jak wspomina córka Wasnera wyprawa zakończyła się ostatecznie rozbiciem i zatonięciem okrętu u wybrzeży Szwecji. Na przygodzie życia stracili wszyscy jej uczestnicy, a paradoksalnie zyskał tylko główny inicjator - Artur Wasner, który wkrótce poślubił córkę kapitana Nicksa – Marię, poznaną na pechowym statku. Jednak i on do końca życia skutecznie wyleczył się z dalekomorskich wypraw i późniejsze podróże odbywał w samodzielnie skonstruowanej i opatentowanej przyczepie kampingowej.