W 1900 roku w Warszawie ogłoszono konkurs na nazwę dla otwartej karty pocztowej. Wygrała propozycja Henryka Sienkiewicza – „pocztówka”. Na konkurs wpłynęło mnóstwo innych propozycji – bo przecież ta bardzo już popularna forma wysyłania pozdrowień domagała się swojej nazwy! Na przełomie wieków Europa została ogarnięta „manją” i „sportem kartkowym”. Sukces zazwyczaj miewa wielu ojców – i w tym przypadku nie było inaczej. Do dziś nie wiadomo, kto pierwszy wpadł na pomysł otwartej karty pocztowej – a pretendentów do miana „ojca pocztówki” jest co najmniej pięciu. W każdym razie kartę pocztową dopuszczono do obiegu w 1869 roku – a w roku 1879 w samej Europie wysłano ich ponad 350 milionów.
W owych czasach pocztówka nie pełniła czysto informacyjnej funkcji, lecz była „posłańcem uczuć, ambasadorem pamięci” (M. Baranowska). Mówiła „jestem, pamiętam, myślę”. Czasem nawet powtarzała to i kilka razy dziennie – na podobieństwo dzisiejszych SMS-ów. Poczta w dużych miastach dostarczała korespondencję cztery, nawet sześć razy w ciągu dnia. Kiedy podczas pierwszej wojny światowej czyniła to jedynie dwa razy – odezwały się głosy protestu… Zakochani skwapliwie korzystali więc z możliwości przekazania sobie i rankiem, i w południe, i wieczorem choćby kilku słów zapewniających o uczuciu.
Odkrytka”, wbrew pozorom, dawała także możliwość przekazania informacji w sekrecie – wystarczyło napisać ją pod znaczkiem, posłużyć się „mową kwiatów”, czy odpowiednio nakleić znaczek – i tu w sukurs przychodziły specjalne „instruktażowe” pocztówki. Dla zakochanych produkowano też serie pocztówkowe ukazujące całe historie miłosne – od pierwszych nieśmiałych spojrzeń aż do obrączek ślubnych. To dla nich wydawane były karty pocztowe ze szczęśliwymi parami w parku, na ławce, wśród kwiecia, motyli, amorków i z parą łabędzi w tle – słowem w scenerii idealnej dla rozkwitu uczuć. Pocztówka zresztą zawsze miała ambicje pokazywać świat idealny, świat najlepszy z możliwych, świat, gdzie na jednej karcie mogły się mieścić serca, naręcza niezapominajek, złote podkowy, pociąg pędzący przez plac Concorde w Paryżu oraz statki, jednocześnie będące parowcami i żaglowcami…
Ta przesada, przesyt oraz dosłowność wynikały też z faktu, że pocztówka po prostu musiała być wymowna – była bowiem egalitarna, a korzystali z niej także niepiśmienni. Jeśli więc nadawcy brakło słów, choćby z powodu zwykłego wzruszenia – to ona miała za zadanie przekazać informację jak bardzo się kocha, tęskni czy pozdrawia.
Do roku 1904 mówiła zresztą przede wszystkim ona – nadawcy nie wolno było pisać na stronie adresowej – kilka słów „wciskał” gdzieś między głowy zakochanych, pisał po rondach kapeluszy i zajmował każdy wolny skrawek miejsca.
Kartki wysyłano, ale też kolekcjonowano – gratką w kolekcji każdego filokartysty były serie, które można było układać jak puzzle (które przedstawiały np. postać Napoleona), pocztówki z ruchomymi elementami, haftowane, tłoczone, pokryte brokatem, z prawdziwymi włosami itd. Odbywały się wystawy, robiono pokazy „żywych kart”, wydawano nawet pismo traktujące o kartach pocztowych – „Listek”.
Kres popularności tej „manji kartkowej” położyła dopiero pierwsza wojna światowa – to ona niszczy też świat, który stworzył idylliczną kartę pocztową.
Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu
ul. Z. Krasińskiego 1
50-954 Wrocław