- Dzień wcześniej byliśmy w Krzyżanowicach i sypaliśmy worki – poinformował Adam, który prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Wrocławskim i robi doktorat. – To był bardziej odruch – po prostu jechać i pomóc. Skrzyknęliśmy kilku znajomych i pracowaliśmy w tej miejscowości przez całą noc. Na drugi dzień, gdy okazało się, że zostały przerwane wały na Kozanowie nie zastanawialiśmy się ani sekundy.
- Tym bardziej, że mieszka tam moja mama z siostrą – wtrącił Bartek. – No i mam tam garaż. Na szczęście przezornie motor odstawiłem na Bielany do kolegi, ale narzędzia i części zamienne zostały.
- Teraz rozumiem dlaczego wojsko wygrywało z pospolitym ruszeniem – kontynuuje Adam. – Przyjechało wojsko, wyskoczył oficer, powiedział dwa zdania i już cały oddział pracował. Ja ich nie zrozumiałem, a oni podchwycili w mig.
- Najśmieszniej było, gdy podjeżdżała kamera i się wszyscy napisali – dodaje Bartek. My bardziej byliśmy skupieni na pracy. Zauważyłem jedną dość absurdalną sytuację. Szedł oficer a za nim chyba rezerwista. Oficer spokojnie mówił co i jak mamy robić, a ten rezerwista, znajdujący się kilka kroków za nim, już wrzeszczał, przeklinał, trącał ludzi. W pewnym momencie chwycił go pan koło 50 – tki, również cywil, i powiedział: „Nie pomagasz, a przeszkadzasz. Weź worki i podawaj”. I ten chłopak wytrzymał całe dziesięć minut. No ale jak ktoś raczył się piwem, to cóż zrobić.
- No właśnie, nie umniejszając pracy innych wolontariuszy, wojska i służb, ale w okolicy, w której myśmy pracowali, oprócz dużego zaangażowania było również dużo alkoholu i samowolki. Rozumiem ludzi, którzy chcieli bronić swojego majątku, ale czasami kłótnie o to gdzie układać worki powodowały, że tak naprawdę nikt ich nie nosił, a wszyscy dyskutowali. Byli jeszcze tacy, co przychodzili i robili sobie zdjęcia pt. "Ja i powódź". Ciekawe ile z nich trafi na różnorakie portale – podsumował Adam. – Mimo to cieszę się, że spełniłem swój obowiązek wobec innych i miasta. Zakwasy mam do dziś.