Odliczasz sekundy do zmiany światła. Zostały tylko trzy, gdy nagle ktoś staje tuż przed maską Twego auta. Miał zielone, więc wjechał na skrzyżowanie. Nie przewidział, że tym samym spowoduje zator.
- Ja myślę, że niektórzy doskonale zdają sobie z tego sprawę, ale mają to w głębokim poważaniu - powiedział poirytowany pan Andrzej, który z Psiego Pola dojeżdża do pracy na Nowy Dwór. - To nagminne zachowanie. Jeszcze jestem w stanie zrozumieć tramwaje, które blokują skrzyżowania, bo wszyscy się wpychają przed nim i pewnie gdyby nie zdecydowanie motorniczych, długo by nie wjechali na skrzyżowanie. Problemem są ci, którzy zadają sobie sprawę, że nie opuszczą skrzyżowania, bo korek ciągnie się jeszcze hen hen i za nim. Ale wjeżdżają i tak, a potem wzruszają ramionami i stroją groźne miny, gdy się na nich trąbi. Nagminnie tak się dzieje np. przy zjeździe z mostu Sikorskiego w stronę dawnego pl. Pierwszego Maja, dzisiaj Jana Pawła.
- Takimi kierowcami zajmuje się drogówka - powiedział Sławomir Chełchowski, rzecznik wrocławskiej straży miejskiej. - Z tego co mi wiadomo, nie przewidziana jest za taki czyn kara punktów karnych, jednak należy pamiętać, że mandat już tak i to nawet 300 zł.
Sytuację miały usprawnić "pomarańczowe" skrzyżowania, tj. na Powstańców Śląskich przy Arkadach czy na pl. Dominikańskim. Powstały one dzięki współpracy miasta ze Stowarzyszeniem Linia Życia. We wrześniu ubiegłego roku wdrożono pilotażowy program mający na celu udrożnienie ruchu na głównych skrzyżowaniach Wrocławia. Podobne rozwiązania stosowane są w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych.
Jednak po pierwsze jest ich za mało i znając niektórych wrocławskich kierowców należałoby im wymalować odpowiednie pasy nawet na osiedlowych uliczkach. Poza tym w godzinach szczytu przy maksymalnym zakorkowaniu miasta nikt niestety na nie nie zwraca uwagi. Wtedy zaczyna się prawo dżungli.