Piątkowy wieczór w pubie „Niskie Łąki” przy ul. Ruskiej. Do lokalu wchodzą policjanci. - Mamy zgłoszenie o naruszeniu zakazu palenia – informują managera. Wyjmują policyjny notatnik i spisują dane. Mandat 500-złotowy wisi w powietrzu. Na szczęście podczas wizyty władz nikt w lokalu nie pali. - Interwencja kończy się pouczeniem, że palić nie wolno – opowiada Barbara Chabior, właścicielka lokalu.
Dziwnym trafem wizyta policjantów nastąpiła tuż po publikacji tekstu w jednym z wrocławskich dzienników. Autorka zastała w lokalu palaczy oddających się nałogowi. „młodzież "jara", aż się kurzy” pisała, a policjanci czytali.
Krnąbrni palacze
Choć pani Barbara wywiesiła odpowiednie informacje i zabrała ze stołów popielniczki, nie wszyscy goście dostosowują się do nowych przepisów. Podobny problem mają niemal wszyscy wrocławscy restauratorzy. - Prosiłam nieraz, aby zgasić papierosa, często bez skutku – mówi jedna z kelnerek pracujących w pubie przy Rynku. - Po tym, jak kilka razu usłyszałam wulgaryzmy po prostu się boje. Kto wie do czego zdolny jest pijany delikwent – opowiada kobieta.
W razie kontroli policjantów za złamanie zakazu płaci palacz, kara możne sięgnąć nawet 500 zł. Jednak także lokal może zostać ukarany, jeżeli nie stara się, aby w jego wnętrzu przestrzegano prawa. Policja wizytując pub sprawdza także czy są w nim obowiązkowe informacje o zakazie palenia. - Pozostało nam się przystosować i wystawić popielniczki na zewnątrz – mówi Agnieszka Młodzik-Dobrzeniecka, właścicielka WroclovePub. Innym rozwiązaniem jest przystosowanie jednej z sal dla potrzeb palaczy. Sala mysi być odpowiednio wentylowana. Uczyniło tak już kilkanaście lokali w całym mieście a kolejne zapowiadają, że zaproszą palaczy już niebawem.