- Przepraszam, przepraszam z całego serca – mówił stojąc w ławie oskarżonych Michał M. Chwilę później te same słowa powtarzał Tomasz P. Oboje oskarżeni są o napad na Konrada Imielę i jego kolegę. Podczas przeprosin Imiela patrzył im głęboko w oczy, ani razu nie mrugnął. Z kamienną twarzą wsłuchiwał się w słowa swoich oprawców, a ci po kolei recytowali grzecznościowe formułki wyuczone przed procesem. - Czy przyjmuje pan przeprosiny? – pytała sędzina.
- Przeprosiny oskarżonych... – rozpoczął Imiela, ale przerwał na dłuższą chwile, jakby musiał się zastanowić. Kontynuował dopiero po kilkunastu sekundach. - ...przyjmuje, ale mam nadzieję, że oskarżeni wiedzą, iż to zdarzenie w sposób trwały wpłynęło na mój stosunek do świata – mówił aktor.
Oskarżeni Michał M. (20 l.) i Tomasz P. (23 l.) z całych sił starali się pokazać swoją skruchę, zarówno minami, jak i zachowaniem na sądowej sali. Jednak widać było, że Imiela na aktorskie sztuczki nabrać się nie daje. Michał M. kajał się kilkukrotnie, podkreślając swój żal. Tomasz P., ubrany w czerwono-czarną dresową bluzę nawet nie przejął się swoją rolą recytując przeprosinową formułkę dosłownie w sekundę. I widać było, że cała sprawa najbardziej poruszyła matkę jednego z oskarżonych, która szlochała siedząc w sądowej ławie.
Konrad Imiela, aktor i szef wrocławskiego Teatru Kapitol i jego przyjaciel zostali zaatakowani przez bandytów w nocy z 20 na 21 czerwca 2010 roku, gdy wracali z pubu. - Łukasz szedł pierwszy, rozmawiając przez telefon. Było około pierwszej w nocy, gdy dotarliśmy do ulicy Kościuszki. Wtedy zauważyłem kilku mężczyzn szybko biegnących w moją stronę – przypominał sobie przed sądem Imiela. - Chwile później zostałem powalony na ziemię i zażądano oddania wszystkich wartościowych przedmiotów. Gdy oddałem portfel i telefon komórkowy zaczęto mnie kopać po głowie i twarzy. Zaraz potem straciłem przytomność. Pamiętam jak Łukasz mnie cucił i podnosił. Dotarliśmy do mnie do domu, tam żona, albo teściowa zadzwoniły po karetkę i policję – opowiada dyrektor. Tu zaczęła się opowieść Imieli o wędrówce przez kolejne szpitalne oddziały. Zapis obrażeń, jakich doznał po spotkaniu bandytów zajmuje w akcie oskarżenia niemal całą stronę.
- Trafiłem na chirurgię szczękowo-twarzową przy ul. Borowskiej, byłem też szyty na okulistyce. Doznałem bardzo poważnych obrażeń prawej części twarzy – opowiadał Imiela a jego oprawcy słuchali wpatrując się to w ścianę, to w podłogę. Na twarzach nie widać było żadnych emocji. - Miałem złamaną szczękę, kość jarzmową, zupełnie połamany prawy oczodół. Do dziś jestem pod obserwacją dwóch szpitalnych oddziałów. Mam problemy z widzeniem, ponieważ po operacji wstawienia tytanowego oczodołu okazało się, że jeden z mięśni tkanki ocznej jest uszkodzony. Teraz w niektórych płaszczyznach widzę podwójnie. Tak się dzieje ze wszystkim co znajduje się poniżej linii wzroku. Mam problemy z czytaniem, pisaniem czy chodzeniem po schodach. Wciąż mam niedowład mięśni prawej powieki co skutkuje asymetrią twarzy a przecież w moim zawodzie aktora twarz ma kolosalne znaczenie. Nie wiem czy ta wada jest do usunięcia – opowiadał Konrad Imiela.
Podczas napadu aktor oprócz zdrowia, portfela i telefonu stracił też łańcuszek z krzyżykiem. - Uznałem go za bezużyteczny i wyrzuciłem, chyba do studzienki kanalizacyjnej – zeznawał w prokuraturze Tomasz P. - To stary krzyż misyjny, wart co najmniej pięćset dolarów – przekonywał dziś aktor.
Choć dziś przed sądem bandyci nie chcieli odpowiadać na pytania, przyznali się jedynie do winy. Sędzina przeczytała ich zeznania z prokuratury. - Koło dworca PKS na automatach spotkałem Łysego i Starego, chcieliśmy iść do dyskoteki – wyjaśniał śledczym Tomasz P. - Na skrzyżowaniu przy Kołłątaja zobaczyliśmy dwóch mężczyzn, chyba byli pijani. Podbiegłem do tego z łańcuszkiem i uderzyłem pięścią w twarz, przytrzymałem przy ziemi i zerwałem łańcuszek. Ktoś potem go kopnął w twarz, ale to nie było potrzebne, bo już był obrabowany – zeznawał bandyta. Sam Imiela mówił o odciśniętym bieżniku buta pod prawym okiem. - Pobiegliśmy na pobliskie podwórko, tam sprawdziliśmy portfele. Potem w pobliskim salonie gier sprzedaliśmy jeden z telefonów i podzieliliśmy się łupem, po 100 zł. Nie planowałem tego napadu, ale jakoś tak wyszło – mówił Tomasz P. - Oceniam swoje zachowanie jako wielką głupotę – przekonywał bandyta.
Konrad Imiela stracił zdrowie i kilka wartościowych przedmiotów. Ale to nie wszystko. - Jak psychicznie odczuł pan to zdarzenie? – dopytywała sędzina.
- Wrocław jest moim ukochanym miastem i zawsze byłem przekonany, że to bezpieczne miejsce. Z tym przekonaniem zamieszkałem, dość prowokacyjnie, w okolicach tzw. wrocławskiego trójkąta bermudzkiego. Byłem pewien, że jestem bezpieczny, ale już wiem, że tak nie było. Dziś bezpiecznie się już nie czuję – tłumaczył aktor.
Po napadzie, gdy sprawcy przyznali się do winy w prokuraturze, Michał M. wysłał za pośrednictwem prokuratora do Imieli list z przeprosinami.- Spytałem czy to jego jednorazowy wyczyn. Okazało się, że nie. W takim przypadku przeprosiny są warte mniej. Nie odpowiedziałem na list – wyjaśnił Imiela.
Tomasz P. W czerwcu ubiegłego roku był na zwolnieniu warunkowym. Michał M. Wraz z kolegami napadł na dwóch studentów przy Wzgórzu Partyzantów. Dziś także zeznawali poszkodowani podczas tamtej napaści. - Widziałem ich, jak koło Galerii Dominikańskiej psikali gazem gołębie. Potem używając gazu rzucili się na nas – opowiadał pokrzywdzony.
Tomasz P. I Michał M. są tymczasowo aresztowani. Grozi im do 15 lat więzienia.