Wysokie krawężniki, miejsc parkingowych jak na lekarstwo i brak strefy płatnego parkowania - to zalety ulic położonych w obrębie Bema. Stanowią one łakomy kąsek dla zmotoryzowanych. Zapewne dlatego kierowcy naginają i łamią przepisy ruchu drogowego, narażając nie tylko siebie, lecz i innych.
- Nagminne jest parkowanie na zakreskowanej jezdni - mówi o obszarze drogi wyłączonym z ruchu (zakreskowana powierzchnia na drodze) pani Maria, mieszkanka kamienicy przy ul. Kilińskiego. - Teraz to stoi tylko jeden, ale czasami mieszczą się tam aż trzy. Niektórzy kierowcy włączają światła awaryjne i idą załatwić np. sprawy do banku. A potem tylko klaksony słychać, bo ci jadący wypadają z zakrętu i nie wiedzą co ich czeka. Kilka razy widziałam jak auta mijały się dosłownie o centymetry. Kiedyś tutaj dojdzie do tragedii.
- To rzeczywiście plaga - dodaje pan Adrian, który pokonuje tą trasę codziennie z pracy. - Nie dość, że zaparkowane auta znacznie ograniczają miejsce jadącym samochodom, parkują na zakręcie na środku jezdni, to jeszcze piesi, mimo braku przejścia, wypadają zza aut na jezdnię. O właścicielach aut stojących na wyłączonym z ruchu polu mogę najdelikatniej powiedzieć, że są nieodpowiedzialni. Jazda tutaj powyżej 10 km/h to już jazda ekstremalna.
O sprawę zapytaliśmy straż miejską. - Parkowanie w miejscach niedozwolonych, a już szczególnie kiedy powoduje się takim zachowaniem utrudnienia w ruchu, drogo kosztuje niedostosowujących się kierowców - mówi Sławomir Chełchowski, rzecznik prasowy wrocławskiej straży miejskiej. - Mandat wynosi do 500 zł, a jeśli auto stanowi zagrożenie dla innych należy doliczyć 300 zł za lawetę, która odholuje auto. Światła awaryjne takiego kierowcy nie uratują. Jeśli auto się zepsuło, trzeba je prawidłowo oznakować, również trójkątem ostrzegawczym i jak najszybciej wezwać pomoc.