- Zaczęło się piekło, w które nie wierzyłem - mówi nam Paweł. Mam sińce na twarzy, opuchliznę, zbite kolano i wybity ząb - opowiada chłopak. Do napadu doszło w czwartek, 24 marca, tuż po kolejnych prasowych publikacjach, w których Paweł opowiadał o swojej prowokacji. (Tutaj przeczytasz o prowokacji Pawła Mitera )
Chłopak od kilku dni otrzymywał SMS-y z pogróżkami. Zaczęło się od wywiadu w Gazecie Wyborczej. W czwartek na jednym z wrocławskich osiedli podjechał do niego samochód, z którego wysiadło dwóch mężczyzn. Napastnicy zaczęli go bić, najpierw w twarz, potem uderzali w kolano. - Mówili żebym uważał z którymi hienami się kontaktuje i zakazali kontaktu z prasą. To ma z tym związek, jak nic - przekonuje Paweł. - A ja przecież robiłem to dla zwykłych ludzi, by zobaczyli jak jest naprawdę - dodaje.
Miter w dniu pobicia, późnym wieczorem poszedł na komisariat. Opowiedział o całym zdarzenia, ale - jak usłyszał - szanse na złapanie przestępców są znikome. - policja od razu powiedziała, że to nie jest możliwe. Nie znają nazwisk, nie wiadomo kto to był. Ja mogę podejrzewać kto ich nasłał- mówi Miter.
- Teraz mam dziesiątki telefonów. Przed chwilą Pospieszalski dzwonił. Każdy mi współczuje a boje się coraz bardziej o siebie i swoja rodzinę. Chciałbym się wreszcie skupić na kolejnej aferze i książce o telewizji jaką piszę - mówi Miter.