Pięciopiętrowy gmach Wydziału Melioracji Wyższej Szkoły Rolniczej runął tak szybko, że ludzie stojący na pobliskim przystanku nie zauważyli jego zniknięcia. Dopiero wielka chmura budowlanego pyłu uświadomiła im co się stało. W ciągu kilu sekund przestał istnieć ogromy szkielet budynku. Metalowo – betonowa konstrukcja złożyła się jak przysłowiowy domek z kart, grzebiąc w gruzach pracujących przy jej wznoszeniu ludzi. Wtedy jako przyczynę tego wypadku podano zaniedbania kierownika budowy i ekipy budowlanej. Ale dzisiaj już wiemy, że wina leżała po stronie ówczesnych władz, którym nie w smak był powolny postęp prac przy wznoszeniu gmachu. Nowa siedziba Wydziały Melioracji miała stanąć w centrum Wrocławia, tuż przy placu Grunwaldzkim, a tymczasem po roku budowy nadal była tylko szkieletem. A plan finansowy gonił. Nadarzała się też okazja zademonstrować możliwości socjalistycznych osiągnięć w dziedzinie inżynierii budownictwa. Dlatego w styczniu 1966 roku zmieniono kierownika budowy i z wielkim zapałem, inspirowanym naciskami ze strony władz partyjnych, przystąpiono do prac. Zaangażowano nawet uczniów wrocławskiej szkoły budowlanej oraz więźniów. Wszystko by demonstracyjnie przyśpieszyć prace. Efekty szybko zaczęły być widoczne. Nawet w dzień katastrofy, mimo silnego wiatru, udało się zamontować jedną z płyt elewacji. Ale kilka minut po godzinie czternastej budynek zaczął się niebezpiecznie chwiać i wydawać dziwne odgłosy. Część doświadczonych robotników wiedziała czym może się to skończyć i szybko opuściła swoje miejsce pracy. Niestety nie wszyscy zdążyli. Zginęło dziesięciu robotników, wszyscy którzy zostali zasypani. Wśród ofiar był majster budowy, dwóch uczniów wrocławskiej budowlanki i trzech więźniów. W akcji ratunkowej uczestniczyło niemal 1000 osób, sprowadzono nawet spawaczy i sprzęt do ciecia stali z Pafafagu, a i tak pierwsze ofiary odnaleziono dopiero późnym wieczorem. Po kilku godzinach w gruzowisku nikt nie miał szans na przeżycie. Przyczyny katastrofy badały aż trzy komisje, w tym Służba Bezpieczeństwa. Błyskawicznie znaleziono i osądzono winnych. Na karę więzienia skazano m. in. kierownika budowy i projektanta technicznego. O tym, że gmach powstawał za szybko żeby zadowolić partyjne władze, nie mogło być mowy. Dlatego budynek pozbawiony ścian i niezabezpieczony przy silnym podmuchu wiatru zachował się jak konstrukcja z patyków. W ostatnich latach odkryto jeszcze jedną tajemnicę związaną z katastrofą. W wieczór poprzedzający wypadek studenci z pobliskiego akademika zauważyli, że budynek się chwieje. Poinformowali odpowiednie służby, przyjechał wizytator i . . . na tym się skończyło. W kraju prawie nikt nie wiedział o tej tragedii, bo władze postarały się by ta informacja nie rozeszła się. Dołożono też starań aby sami wrocławianie szybko zapomnieli o katastrofie i jej ofiarach.
Wrocław
Gmach runął w sekundę
2011-04-05, 15:31
autor: Maciej Łagiewski, dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocl
To było zwyczajne wtorkowe popołudnie. Dzień wcześniej zaczęła się kalendarzowa wiosna, ale w mieście było raczej spokojnie, o tej porze ludzie byli w pracy, a mieszkający w pobliżu placu Grunwaldzkiego studenci na uczelniach. Zwyczajny dzień, ale wtedy w 1966 roku spokój miasta zakłóciła największa katastrofa budowlana w jego powojennej historii.
Maciej Łagiewski, dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocl