Kilka lat temu zdradziła pani, że planuje podróż dookoła świata w poszukiwaniu ginących dźwięków. Wie już pani co chciałaby nagrać?
Mam kilka pomysłów. Punktem wyjścia do całej podróży miało być pojechanie do Patagonii. Chciałam nagrać topiący się lodowiec, który schodząc do jeziora wydaje niesamowicie pięknie dźwięki. Zdarza się to tylko na moment, raz na jakiś czas.
Początki pani edukacji to lata powojenne, gdy nie tylko polska, ale i światowa muzyka elektroniczna dopiero raczkowała. Skąd zainteresowanie tym gatunkiem?
Oczywiście muzyka elektroniczna pojawiła się w moim życiu już gdy studiowałam reżyserię dźwięku. Dopiero gdy w 1968 roku trafiłam do Paryża i zupełnym przypadkiem dostałam się na kurs muzyki elektroakustycznej prowadzony przez Pierre Schaeffera i François Bayle wpadłam całkowicie w tę tematykę…
Wydział Reżyserii Dźwięku, był jednym z pierwszych tego typu na świecie. Jak wspomina pani okres studiów?
Dla mnie to był fantastyczny okres. Studia były bardzo ciekawie zorganizowane. Jako jeden z nielicznych wydziałów, ten warszawski łączył już wtedy muzykę z technologią.
Na stronie Roku chemii można przeczytać, że jest pani francusko-polską kompozytorką. W końcu czyja pani jest?
Tak się mnie traktuje na świecie. We Francji mieszkam od trzydziestu lat. Zawsze gdzieś wędrowałam, urodziłam się we Lwowie, potem wywieziono mnie do Rzeszowa, dalej do Gdańska. Po studiach mieszkałam w Warszawie.
Co by było, gdyby nie wynaleziono muzyki?
To byłoby niemożliwe… Muzyka musiała powstać, nie było innego wyjścia. Nie wiemy kiedy powstał pierwszy dźwięk, dyskutujemy o tym jak narodziła się muzyka. A ona jest w śpiewie delfinów, zawołaniu górala.... i także w ryku samochodów.