Przegrana 0:1 z Koroną przerwała passę 14 meczów bez porażki Śląska pod wodzą Oresta Lenczyka. - Stało się, trener zawsze w takiej sytuacji na końcu przegrywa. Szkoda, że to nie ja dzisiaj przegrałem, tylko drużyna – powiedział po meczu szkoleniowiec WKS-u.
Mecz z kielczanami pokazał, podobnie jak niedawne spotkanie z Widzewem Łódź, że Śląsk nie jest jeszcze drużyną gotową bić się o najwyższe ligowe laury. Nie potrafi sobie poradzić z drużyną środka tabeli, która gra podobnie... jak Śląsk z lepszymi, przynajmniej teoretycznie, od siebie. Poukładana gra w defensywie, groźne kontry i stałe fragmenty gry – to była broń Śląska, dzięki której śrubował passę meczów bez porażki. I od tej broni zginął w meczu z Koroną.
Wrocławianie, mimo że w pierwszej połowie mieli przewagę, bardzo słabo radzili sobie w ataku. Po przerwie, gdy goście zauważyli, że jednak „nie taki Śląsk straszny”, ruszyli odważniej do przodu. Śląsk miał swoje okazje, ale to do Korony uśmiechnęło się szczęście. I pomógł im błąd Mariana Kelemena do spółki z Jarosławem Fojutem. Co prawda kibice do końca mieli nadzieję, że dojdzie do „powtórki z Widzewa” i gospodarze zdołają wyrównać. W 88 min. Sebastian Mila był nawet blisko strzelenie gola, jednak świetnym refleksem popisał się Zbigniew Małkowski (podobnie zresztą jak przy strzale głową Piotra Celebana).
Nie zmienia to faktu, że wrocławianie zagrali słabe zawody. - Nasza gra była chaotyczna, nie mogliśmy stworzyć sobie sytuacji do strzelenia nie tylko bramki, ale nawet w kierunku bramki. Jak przypomnę sobie ile obydwaj napastnicy oddali strzałów na bramkę, to na pewno było ich o wiele za mało – dodał Orest Lenczyk.
Ostatnie zdanie trenera Śląsk mówi wszystko. Brak atutów w przodzie to największy problem wrocławian. I wiadomo o tym nie od dziś. Dotąd się udawało, bo strzelali pomocnicy (wszystkie gole na wiosnę) z Przemysławem Kazimierczakiem na czele. Gdy tego zabrakło, nie było i bramek, a i sytuacji podbramkowych było jakby mniej. „Zbawcą” nie okazał się Argentyńczyk Cristian Diaz, który powrócił do gry po długiej przerwie spowodowanej kontuzjami. Ale nie tylko to go tłumaczy. Wydaje się bowiem, że nie jest to typ wysuniętego napastnika. Lepiej czuje się, gdy ma obok siebie drugiego atakującego, co potwierdził dobrymi występami grając u boku Vuka Sotirovicia. Łowcy goli nie będzie już raczej również z Łukasza Gikiewicza. Trudno spodziewać się także eksplozji formy od Remigiusza Jezierskiego.
Gracze Śląska nie mieli czasu na rozpamiętywanie niedzielnej porażki z Koroną Kielce. Już dziś zmierzą się z Wisłą Kraków. Paradoksalnie, mimo ostatnich niepowodzeń, wcale nie stoją na straconej pozycji. Po pierwsze, jak sami przyznają, nie grają już pod presją „podtrzymania passy” meczów bez porażki. Po drugie, od początku meczu to raczej krakowianie zaatakują, więc gospodarze będą mogli w większym stopniu wykorzystać swoje atuty, które dotąd przynosiły im ligowe punkty.
W pojedynku z Białą Gwiazdą z powodu żółtych kartek pauzować będzie Dariusz Sztylka, który w spotkaniu z Koroną otrzymał czwartą w sezonie żółtą kartkę. Co więcej, we wrocławskiej drużynie jest aż czterech graczy, którzy mają na koncie po trzy „żółtka”. Dla Tadeusza Sochy, Piotra Celebana, Jarosława Fojuta i Piotra Ćwielonga kolejne napomnienie będzie skutkowało pauzą w następnym spotkaniu z Polonią Warszawa.