Wrocławianie, którzy nieoczekiwanie awansowali do europejskich pucharów, korzystają najlepiej jak mogą z szansy, którą wywalczyli – eliminują kolejnych rywali. Prawdziwa sława, i pieniądze, czekają jednak w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Żeby jednak do niej się dostać, trzeba pokonać ostatnią, ale najtrudniejszą dotąd przeszkodę – Rapid Bukareszt.
Choć po losowaniu rywala w IV rundzie eliminacji nie brakowało głosów, że Śląsk trafił najlepiej jak mógł, to jednak czwarta drużyna ligi rumuńskiej z poprzedniego sezonu wcale łatwym przeciwnikiem nie jest. Co więcej, na papierze jest drużyną mocniejszą i posiada bardziej doświadczonych, również na arenie międzynarodowej, graczy. - Mogę już teraz powiedzieć, że czeka nas przeprawa trudniejsza od poprzednich dwumeczów w Lidze Europy. W czwartek można wiele zyskać - zaliczkę przed rewanżem, ale można też wiele stracić - bramki, które sprawią, że Rumuni będą faworytem w drugim spotkaniu – przestrzega Orest Lenczyk. - Czwarta runda jest dla tych, którzy w piłkę grać potrafią. Walka o awans do fazy grupowej, po wielu przeszkodach, jakie przeszliśmy, to dla nas wyzwanie. Nasza kadra się nie zmienia, mamy 18 zawodników, tych którzy byli na meczu w Chorzowie - zapowiada opiekun wicemistrzów Polski.
Wyjątkiem jedynie jest brak Amira Spahicia, który musi pauzować za dwie żółte kartki. Jego miejsce zajmie Sebastian Dudek. Występ części zawodników Śląska w rewanżu również jest zagrożony. Jeśli Marian Kelemen, Rok Elsner albo Sebastian Mila obejrzą żółty kartonik w czwartek na Oporowskiej, w Rumunii nie zagrają. - Nie będę mówił zawodnikom, żeby grali tak, by nie dostać kartki. Pierwszy mecz jest najważniejszy i nie trzeba już teraz martwić się o rewanż - mówi trener. - Mimo wszystko w czwartkowym pojedynku to my mamy atut własnego boiska - dodaje.
Aby jednak wykorzystać ten atut, z pewnością musi się sporo zmienić w grze wrocławian. Mimo zwycięstwa, ostatni mecz ligowy w Chorzowie pokazał, że gracze Śląska w optymalnej formie nie są. Wrocławianie zagrali bowiem bardzo słabe zawody, a zwycięstwo w dużej mierze zawdzięczają temu, że ich rywal był jeszcze słabszy.
Być może było to pokłosie faktu, że trener Lenczyk eksperymentował ze składem. Ze względu na sporą ilość meczów, niemal w każdym wystawia inną jedenastkę wyjściową. Z pewnością nie sprzyja to zgrywaniu zawodników, ale ma również dobre strony. Więcej graczy „jest w gazie” a szkoleniowiec ma szersze pole manewru. Problem w tym, żeby udało się to jeszcze przekłuć w jakość. Zwłaszcza w ofensywie. Bo wrocławianie ostatnio, poza meczem z dramatycznie słabym ŁKS-em (notabene przez długi czas równorzędnym rywalem), mają problemem z wykorzystywaniem sytuacji podbramkowych. O ile w meczach z Dundee i Lokomotiwem pozostało to bez konsekwencji, to w pojedynku z Rapidem może mieć fatalny skutek.
- Nie wyjdziemy na boisko pograć sobie w piłkę, ale zagrać tak, by wziąć pełną odpowiedzialność za grę w każdym sektorze. Wiemy, że Rumuni grają agresywnie i też na to jesteśmy przygotowani. Szczególnie groźni będą w starciu w swoim kraju – zapowiada.
Orest Lenczyk zapewnia, że ustawienie 4-5-1 wciąż będzie dla Śląska najlepszym rozwiązaniem. - Wiem na co stać napastników. Trudno zagrać Diazem i Voskampem w ataku, bo tu działa zasada "coś za coś". Żeby wystawić dwóch zawodników w ofensywie, trzeba "wyciągnąć" jednego gracza z linii, która spisuje się dobrze - wyjaśnia szkoleniowiec. - Przed tym meczem mogę powiedzieć tak: w drużynie jest dużo mobilizacji, mało strachu. Mam nadzieję, że do czwartku ten strach zniknie zupełnie - dodaje z uśmiechem. - Wierzę, że niezależnie od wyniku, z Rumunami rozstaniemy się w przyjacielski sposób - zakończył trener wicemistrzów Polski.