Początek spotkania był przyzwoity dla gospodarzy. Najpierw w sytuacji sam na sam z Comanem znalazł się Cristian Diaz, ale minimalnie przestrzelił. W 16 min. Sebastian Mila fantastycznie uderzył z rzutu wolnego i wyprowadził wrocławian na prowadzenie. Niestety, to praktycznie wszystko, co można napisać dobrego o gospodarzach.
Szybko okazało się, że Rumuni, są lepsi pod każdym względem od podopiecznych Oresta Lenczyka. Grają szybciej, są lepiej wyszkoleni technicznie i mają wyższe umiejętności. Goście zdominowali mecz, co jeszcze przed przerwą udokumentowali dwiema bramkami. Wrocławianie byli bardzo nieporadni w konstruowaniu akcji. Trudno jednak groźnie atakować, gdy większość podań jest niecelnych. Nie ustrzegł się tego Sebastian Mila, choć kapitan Śląsk i tak próbował szarpać. Cóż z tego, skoro skrzydła nie funkcjonowały, a mający dryg do rozgrywania Sebastian Dudek głównie dreptał w miejscu. Zupełnie niewidoczny był Diaz. Jego po części usprawiedliwia fakt, że nie miał praktycznie w ogóle wsparcia i podań z drugiej linii.
Na domiar złego, gospodarze bardzo niepewnie grali w defensywie. Dotyczy to zwłaszcza Marka Wasiluka, który zaliczył też wiele niecelnych podań (również pod własnym polem karnym!) oraz Tadeusza Sochy, który zagrał na nietypowej dla siebie lewej obronie.
Swoją wyższość Rapid potwierdził w drugiej połowie po strzale Apostola. Wrocławianom nie pomógł nawet fakt, że grali dwoma napastnikami. Nie przełożyło się to bowiem ilość sytuacji podbramkowych, których na dobrą sprawę nie było.