Adam Bomersbach przez dziewięć lat mieszkał i pracował jako spawacz w Madrycie. W czwartek 11marca 2004 miał wiele szczęścia. Codziennie do pracy dojeżdżał podmiejską kolejką z dworca Atocha. Jednak w tym dniu, razem z kolegą pojechał do pracy samochodem.
O godzinie 7.40 terroryści za pomocą telefonów komórkowych odpalili pierwszą bombę. Wtedy doszło do największej masakry na stacji Atocha w centrum hiszpańskiej stolicy. Do eksplozji doszło również na stacjach kolejowych na stacjach Santa Eugenia i El Pozo, a także na przedmieściach Madrytu. - Przed godziną 14 do naszego zakładu przyjechali ludzie prosząc o pomoc w akcji ratunkowej. Chętnych było wielu, ale na miejscu okazało się, że niektórzy nie wytrzymają nerwowo. To była masakra – opowiada wrocławianin.
Siła wybuchu uniemożliwiała identyfikację zwłok. Szczątki ciał i rzeczy osobiste były porozrzucane po dworcu, ulicach i torach. Setki osób natychmiast jechało do klinik, aby oddać krew. Ilość śmiertelnych ofiar z godzinę na godzinę rosła, ponieważ osoby, które przeżyły zamach, umierały w skutek ciężkich obrażeń. W zamachu zginęło niemal 200 osób, w tym 4 Polaków, a 1900 osób zostało rannych.
Kilka dni później w jednej z polskich gazet ukazał się dramatyczny nekrolog - „Ze smutkiem żegnamy ofiary zamachu terrorystycznego w Madrycie: Alinę Bryk, Danutę Szpilę, Wiesława Rzącę i Patrycję Rzącę”.
Sprzedał 100 kg dynamitu
Adam Bomersbach uczestniczył w akcji ratunkowej i w poszukiwaniu ofiar w zwałach pogniecionej blachy.
- Rozcinaliśmy blachę, a innym służbą przekazywaliśmy informacje, gdzie leżą szczątki ciał. Wszystkie przedmioty pozostawione przez podróżnych wystawialiśmy na zewnątrz. Siła wybuchu była bardzo duża. W wagonach siedzenia było powyginane i nadpalone – opowiada wrocławianin.
Kilkanaście minut po wybuchach pirotechnicy znaleźli kolejny podejrzany pakunek. Pies wyczuł zapach nitrogliceryny (główny składnik Gomy 2).
- To było na stacji Barjjas. Saperzy na miejscu zdetonowali ten ładunek – dodaje Bomersbach.
Później okazało się, że terroryści sporządzili trzynaście bomb z prawie 100 kg materiału wybuchowego, który sprzedał im pewien Hiszpan. Trzy bomby nie wybuchły.
Antyterroryści na lotnisku
- Dzień po wybuchu miasto wyglądało jak wymarłe. Wszyscy siedzieli w domach, albo w barach. Rozmawiano tylko na jeden temat: ETA czy Al-Kaida? – dodaje Bomersbach.
Szybko okazało się, że zamach jest dziełem tej drugie. Wtedy Hiszpania wycofała swój wojskowy kontyngent z Iraku.
Skutki tragedii odczuto na całym świecie, również we Wrocławiu. Na lotnisku i Dworcu Głównym wzmożono patrole policji. Terminal patrolowali antyterroryści z psami. Funkcjonariusze legitymowali podejrzanie wyglądających ludzi z plecakami. Ówczesny wojewoda wrocławski Stanisław Łopatowski zaapelował do wszystkich, aby nie tworzyć klimatu paniki, ale wzmóc czujności.