Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wrocław
Rozmowa z wrocławską aktorką

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Studia w szkole teatralnej nie były dla Moniki Bolly lekkim czasem. Dziś pracuje w ukochanym zawodzie i uważa, że rola jej życia jeszcze przed nią.

Drobniutka, z burzą jasnych kręconych włosów i dużymi niebieskimi oczami nie wygląda na 40 lat, które niedawno skończyła. W serialu „Samo życie” gra od siedmiu lat niewierną żonę, kobietę, która jak mówi Monika - brak miłości kompensuje złością. Ale postać, w którą wciela się na planie filmowej, nie przypomina jej samej. Aktorka jest bowiem spełnioną matką i żoną. Choć na ten okres w życiu trochę przyszło jej poczekać. - Gdybym w wieku dwudziestu kilku lat wyszła za mąż i urodziła dzieci, pewnie miałabym żal, że coś mnie ominęło, że nie miałam czasu na realizację siebie - mówi Monika Bolly.

Męża poznała 14 lat temu, w kawiarni. Razem z dziećmi: czteroletnim Jędrzejem i dwuletnią Kasią mieszkają na wrocławskich Krzykach.

O czym marzy dziewczyna...

Czy aktorką chciała być od zawsze? - Tata myślał, że pójdę na ekonomię. Ale mnie ciągnęło w stronę sztuki. To po babci z Tarnopola, która była bardzo uzdolniona artystycznie. Niestety, nie odziedziczyłam już po niej wszystkich umiejętności manualnych - nie umiem haftować - śmieje się Monika Bolly.

Z Oleśnicy, w której mieszkała, pojechała do Wrocławia na egzamin w PWST. Trwał siedem dni i to był chyba najcięższy egzamin w jej życiu. Wspomina go dziś jako „zmasowany atak na system nerwowy”. Gdy wróciła do domu i położyła się spać, obudziła się dopiero po trzydziestu godzinach.

Studiowała razem z Jolantą Fraszyńską, Robertem Gonerą, Beatą Kowalską, Robertem Moskwą, Jackiem Radzińskim.

Pytana o sposoby pielęgnowania urody odpowiada, że w prezencie na 40. urodziny zafundowała sobie wizytę u kosmetyczki. Przedostatnia wizyta miała miejsce trzy lata wcześniej. - Krem do twarzy, którego używam, to krem mojej córeczki. Cudownie nawilża skórę - mówi poważnie.

Zaczęła się orka

Lata spędzone w szkole teatralnej nie były dla Moniki łatwym czasem. - Skończyły się schody, zaczęła się orka - tak podsumowuje ten okres. Nie umiała nawiązać porozumienia z pedagogami. Odblokowała się dopiero na drugim roku, gdy zagrała w „Marcowych migdałach”. A na trzecim roku, gdy rozpoczęła zajęcia u Teresy Sawickiej, w końcu zaczęła rozumieć, o co chodzi w tym zawodzie. - Miałam zaliczenia ze śpiewu, gry na gitarze, szermierki, judo, jazdy konnej i nart - wspomina. Problem był właśnie z nartami. Nie mogła pojechać na obóz wspólnie z kolegami, bo zaczęła zdjęcia do filmu, a gdy przyszedł moment zaliczenia... śniegu już nie było. - Skończyło się tak, że pani dziekan spojrzała mi prosto w oczy i spytała „dziecko, czy ty umiesz jeździć na nartach?”. A potem powiedziała: „Ale obiecaj mi, że przynajmniej kiedyś spróbujesz”. Obiecałam.

O aktorze mówi, że to taki człowiek, który albo musi umieć wszystko, albo przynajmniej świetnie udawać, że umie. Uważa też, że do szkoły teatralnej nie powinno się iść zaraz po maturze. Bo młody człowiek powinien trochę dojrzeć, zanim trafi tam, gdzie trzeba być silnym i gdzie zaufanie do pedagogów, wyniesione ze szkoły średniej może się obrócić przeciw niemu. - Na każdych innych studiach wiedzę można wymiernie sprawdzić. W szkole teatralnej jest inaczej - albo spodobasz się komisji albo nie - argumentuje Monika.

Popularność, czyli...

Aktorka boleje nad tym, że brakuje w Polsce wysublimowanego kina. Uważa, że nie doceniamy tego co nasze, biorąc się za kopiowanie. - A widza trzeba traktować inteligentnie - mówi.

Przyznaje, że kocha teatr. We wrocławskim Teatrze Polskim, swoim ulubionym, gra od 17 lat. Ale z samej gry w teatrze aktor nie jest w stanie się utrzymać. - Zarabiamy niewiele więcej niż pracownicy sklepów spożywczych - twierdzi aktorka. Jakimś ratunkiem są więc seriale. Taka postawa nie oznacza jednak, że grając w serialach, trzeba obniżyć loty. Monika Bolly jest wierna maksymie, że jeśli nie kocha się tego, co się robi, to jest to zwykła prostytucja. Uważa też, że największe możliwości aktora przypadają na 40 - 50 rok życia. To wtedy ma się już świadomość własnego ciała, duże umiejętności techniczne i można pozwolić zagrać emocjom.

Czy doskwiera jej popularność? - Kiedyś podeszła do mnie na ulicy pani, przywitała się i zaczęła pytać o graną przeze mnie Anitę w „Samym życiu”. Rozmawiałyśmy chwilę, po czym pani oświadczyła, że bardzo się cieszy, że mogła mnie poznać osobiście. Tyle o pani wiem, pochwaliła się. A wie pani, jak się nazywam, zapytałam. Pani bardzo długo się zastanawiała. Więc taka jest właśnie moja popularność - podsumowuje ze śmiechem Monika Bolly.


Magda Wieteska



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Środa 24 kwietnia 2024
Imieniny
Bony, Horacji, Jerzego

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl